Wtorek, 19 marca 2024
Dziennik wyroków i ogłoszeń sądowych
Rej Pr. 2512 | Wydanie nr 5867
Wtorek, 19 marca 2024
2011-05-09

Dożywocie - schowany do piwnicy

Wyrok dożywocia spada na człowieka jak ciężka bomba. Ale on przeżywa ten „zamach”, cudem żyje. Jak dalej żyć? W zamknięciu do końca swoich dni? Po wyroku ogarnia człowieka potworna samotność.

Stoi przed kratą. Czeka aż mu otworzą. Ręce ma wyprostowane, splecione w koszyczek. Jest cierpliwy – powie ktoś. Ale nie. On trwa. Po prostu stoi. Aż mu otworzą.

Jest najlepszym z więźniów. Wpasował się, wtopił w tło. Jak kolor zielony w żółty. Ma na imię Wiesław. Wie, że całe życie spędzi w zakładzie karnym. Dostał dożywocie. – Pogodził pan się z tym? – A mam jakieś wyjście? – odpowiada krótko, zdawkowo, bardzo konkretnie.

Pytam: wyrok to kara? – Umownie tak można powiedzieć, ale ja wyrok traktuję nie jako karę, tylko wyeliminowanie ze społeczeństwa. – Wyrok nie jest karą za okrutne czyny, których pan dokonał? – dopytuję. Myśli, waha się: – … raczej poniesienie konsekwencji za swoje czyny.

Co zrobił? Napadał na siedemdziesięciopięcioletnie staruszki, obezwładniał je, kneblował im usta. Siedem kobiet zmarło w wyniku przesunięcia sztucznych protez. Udusiły się. Koledzy w tym czasie rabowali. Wiesław tłumaczy, że kneblował je, ale nie zamierzał zabijać. Dowiedział się, że siedem z nich nie żyje przy zatrzymaniu.

Sprawiedliwe, że dostał dożywocie? – Na pewno. Ale sam nie ukarałby siebie w ten sposób. Gdyby miał taką możliwość, to na pewno by tutaj nie siedział. Mówi o rozwiązaniu ostatecznym.

Nie pamiętam dzieciństwa

Takich skazanych na dożywocie, jak Wiesław, przebywa w więzieniu w Sztumie więcej. Jest ich tutaj najwięcej, biorąc pod uwagę wszystkie polskie jednostki penitencjarne. Czternastu. Najpewniej nie warto wymieniać ich imion. – Zostałem schowany do piwnicy i niech tak zostanie – mówi Zbigniew.

Jednak wertując ich akta nie sposób oprzeć się wrażeniu, że wcale nie musiało tak być. Kiedyś byli dziećmi. Wiesław na przykład chciał zostać kierowcą tira. Wtedy nie chciał być mordercą. Ciężko bił go ojciec za najmniejsze przewinienia. Bił czym popadło. Ręką, pasem, kablem, paskiem klinowym od ciągnika. Wszelkie winy, wszelkie zło były jego. Pierwszą kradzież zaliczył w drugiej klasie szkoły podstawowej, miał wtedy dziewięć lat, ukradł klasery ze znaczkami, które sprzedał przyszłemu dzielnicowemu. Za pieniądze kupił ciastka i słodycze.

Inny skazany na dożywocie, Krzysztof K. chciał, będąc dzieckiem, pomagać innym ludziom. Otrzymał tak wysoki wymiar kary za zabójstwo ze szczególnym okrucieństwem dziewczyny i jej matki – lekarki. Od najmłodszych lat zostawał sam w domu. – Matka była zaganiana, nie było czasu dla mnie, żebym mógł powiedzieć: mama, mam kłopot. Zawsze coś innego było ważne, albo dyżur za kogoś, albo inne sprawy. I praktycznie byłem sam w domu. A tato pił. Jak ojciec wychodził, bardzo długo nie wracał. To, że ojciec pił sprawiło, że rodzice się rozwiedli.

A kiedy Krzysztof był sam, wtedy szedł do wujka, byłego więźnia, który w sztumskim zakładzie karnym – tym samym, co siedzi dziś Krzysztof – odbył karę 25 lat pozbawienia wolności. U wujka w mieszkaniu poznał środowisko przestępcze. Szybko przestał być święty. Miał może siedem lat jak zaczął wąchać klej. Ćpał, chlał, łykał relanium popijając piwkiem. – Wyjmowałem mamie z portfela, bo brakowało na narkotyki, wylądowałem na pogotowiu opiekuńczym, gdzie popełniłem pierwsze poważne przestępstwo, okradłem jedenaście kiosków z kolegami, zrobiliśmy sobie taki maraton.

Artur F., który w dniu swoich urodzin wypchnął dziewczynę z pociągu, w chwili przestępstwa miał 22 lata. – Chciałem kogoś okraść, zdobyć pieniądze, żeby się zabawić, pochodzę z biednej rodziny i nigdy nie miałem wyprawianych urodzin. Wychowywał się bez ojca. Był otyły od dziecka. Bardzo często biła go niewidząca matka.

- Miałem napuchniętą, czerwoną, nabrzmiałą skórę, zdarty naskórek… bardzo bolało. We mnie rosła agresja, złość, bunt. Czułem żal, bo brat nigdy nie dostawał. Byłem tym najgorszym z rodziny, wszystkiemu winny. I w pewnym sensie Artur to udowodnił. Dostał dożywocie.

Chciałem być dobrym gangsterem

Mordercy ze Sztumu mają wspólne doświadczenie – nieudane dzieciństwo. – Często byli zaniedbanymi dziećmi, które szukały poczucia bezpieczeństwa wśród rówieśników, a wiadomo koledzy nie zawsze dają dobre wzorce –ocenia Dorota Błaszczyk, psycholog z oddziału terapeutycznego.

Artur wiele robił, aby zyskać sympatię kolegów. Kradł ciuchy ze sklepów, wynosił zegarki ze straganów na rynku. – Chciałem być dobrym gangsterem i mieć dużo pieniędzy –opowiada. I tak się żyło. Palenie, narkotyki, alkohol, nowi koledzy, którzy brali, poznawanie kolejnych, którzy kradli. Zajmowanie się wymuszaniem pieniędzy od ludzi na ulicach, w pociągach, na dworcach.

Mieli po kilkanaście lat, nie chodzili do szkół albo zostali z nich wyrzuceni. Podobało im się to życie. – Człowiek był, by go okraść, zabrać mu pieniądze, oszukać. Przestało się liczyć życie innych ludzi - mówi Artur.

–Nie pamiętam dzieciństwa. Zawsze byłem dorosły. Mając osiem, dziewięć lat jak dorosły pracowałem. Byłem dodatkową siłą napędową na gospodarce. Nie miałem zabawek – opowiada Zbigniew B., skazany na karę śmierci, pozbawiony praw publicznych za zawsze, jeden z pierwszych więźniów w Polsce z dożywociem, po zamianie z kary śmierci. Zamordował koleżankę i jej matkę, w chwili popełnienia przestępstwa miał 20 lat. Zbrodni dokonał na przepustce.

„Działając w bezpośrednim zamiarze pozbawienia życia, zadał Marii G. szereg ciosów nożem w szyję i klatkę piersiową, powodując rany kłuto-cięte z przebiciem ściany lewej komory serca, powodując masywny krwotok i zgon Marii…” – czytamy w wyroku z lutego 1996 r. Sądu Wojewódzkiego w Elblągu.

Dziś mówi, że wie jak wygląda śmierć i nie boi się jej. – Serce się zatrzymuje, przestaje bić i koniec, zatrzymują się funkcje życiowe człowieka, nie ma ostatniego tchnienia – jak na filmach – ani pożegnania. Człowiek pada i jest po wszystkim – opisuje.

Sam nie chciałby jednak umierać tutaj, zamknięty. – Byle gdzie, aby być wolnym. Na śniegu, pod mostem, albo rzucić się dowody... i żeby nikt tego nie widział.

Tych historii jest czternaście. Trochę innych, trochę podobnych. Życie ich wiodło przez podobne przystanki: nieudane dzieciństwo, zły wpływ kolegów, narkotyki i alkohol, kradzieże, zabójstwo lub zabójstwa dokonane w bestialski sposób. Spotkali się na wspólnym, ostatnim przystanku – dożywocie. Pod adresem: Zakład Karny w Sztumie, ul. Nowowiejskiego 14. Nie są w wiezieniu pierwszy raz.

Wyrok: dożywocie

Wyrok dożywocia spada na człowieka jak ciężka bomba. Ale on przeżywa ten „zamach”, cudem żyje. Jak dalej żyć? W zamknięciu do końca swoich dni? Po wyroku ogarnia człowieka potworna samotność. – Na początku dopadła mnie nieodparta chęć tłumaczenia tego zdarzenia, usprawiedliwienia, próbowałem naprawić nienaprawialny fakt (bo ofiary już nie żyją) i pozbyć się poczucia straszliwej winy w środku – wyznaje Zbigniew, który zadźgał nożem koleżankę i jej matkę.

– W pierwszym okresie po wyroku więźniowie przeżywają fazę buntu – tłumaczy Krzysztof Wojewoda, kierownik penitencjarny ze Sztumu – Trzeba nieustannie mieć ich na oku, bo mogą zrobić sobie krzywdę. – Miałem w więzieniu trzy próby samobójcze, podcinałem sobie żyły, wieszałem się samo okaleczałem. Wiedziałem, że jestem chory na wirusowe zapalenie wątroby typu C i kiedy usłyszałem wyrok dożywocia, wydany w majestacie prawa, pomyślałem, że nie dociągnę w więzieniu do dwudziestu pięciu lat, aby móc starać się o warunkowe zwolnienie. Siedzenie, wegetowanie i oczekiwanie na co? Że coś się zmieni? Wątpliwa sprawa – mówi Krzysztof.

Jak jazda tramwajem

– Myśli się przez pierwsze pięć lat. Potem są następne lata – tłumaczy Zbigniew, który przesiedział już prawie 29 lat. Pobyt w więzieniu staje się jak jazda tramwajem, ludzie po drodze wysiadają, a ty ciągle jedziesz dalej. Inni więźniowie są zupełnie obcymi ludźmi, każdy ma własne przemyślenia, znalazł się tu z innych powodów, niż ty. A tramwaj jedzie dalej. Wewnątrz człowiek jest zły, nie jest w stanie niczego zmienić. Pozbawiony jest wolności. Je na dzwonek, wszystko na baczność, karzą mu, nic nie ma. A tramwaj jedzie dalej…

– Marzenia były kiedyś, a teraz raczej marzeń nie ma żadnych– mówi Wiesław. A cel w życiu? – Można żyć i bez celu. Tak prezentuje się pogodzony z wyrokiem zabójca. – Boga nie ma. Świat powstał sam z siebie. W moim przypadku trudno mówić o jakiejś wartości. Nawet jeśli kiedyś była, to dziś nic nie ma sensu. A co mogłoby się stać wartością, gdyby życie potoczyło się inaczej? –Miłość, zaufanie do drugiego człowieka, wiara w ludzi… Ale tego nie ma.

Zdarzają się też głębokie nawrócenia. – Często więźniowie z długimi wyrokami pierwsze o co proszą, to o biblię – mówi jeden z oddziałowych. – Jeśli chcesz pomodlę się za ciebie– powiedział do Artura pewnego dnia inny więzień, zielonoświątkowiec. Artur zgodził się, tamten położył jedną dłoń na jego barku, a drugą na głowię i modlił się, modlitwą prosto z serca. Od tamtej pory Artur wierzy w Jezusa.

Faza poprawnego więźnia

Artur, Wiesław, Zbigniew, Krzysztof i inni skazani na dożywocie ze Sztumu są w tej chwili w fazie tzw. grzecznego więźnia (oprócz dwóch braci, przywiezionych w zeszłym tygodniu na oddział dla więźniów niebezpiecznych – ci dwaj przez personel więzienny są jeszcze nierozpoznani). Ułożeni, podporządkowani, wiedzą, co mogą, są dobrze przystosowani. –To najlepsi więźniowie w tej chwili chwali ich Szot, kierownik ochrony.

–Po tylu latach trzeba im dać zajęcie – mówią wychowawcy. Zajęcie staje się treścią ich dnia codziennego. Staram się jak najmniej myśleć, mam jakieś swoje zajęcia i jakoś leci. Pracuję odpłatnie na pralni, od czterech lat, pięć godzin dziennie. Robi się różne rzeczy, szkatułki na przykład w celi –mówi Wiesław.

Dla Artura, „który pokochał Jezusa”, najważniejsze jest teraz zmieniać swoje życie na lepsze. Chce się uczyć. – Po co ci to, ty masz dożywocie – inni więźniowie śmieją się z niego. On wtedy odpowiada: –Mam dożywocie, ale to nie znaczy, że moje życie jest przekreślone. Tutaj w więzieniu, moje życie dopiero się zaczęło, od momentu nawrócenia. Teraz dopiero uczę się żyć, mój kręgosłup moralny jest budowany, doświadczam miłości.

–My mordercy, z długimi wyrokami, nie myślimy pod kątem dnia dzisiejszego, ale z jakimś wyprzedzeniem, łapiemy jakiś cel, bo bez tego umrzemy albo będziemy nieobliczalni – mówi Krzysztof, który w więzieniu pisze i maluje. Praca go pochłania, ma pół dnia zajęte.

Ten cel, dla którego warto ruszyć się z więziennej pryczy podpowiadają im wychowawcy, psycholodzy, kierownicy działów, oddziałowi, dyrektorzy, kapelani więzienni. I właściwie każdy funkcjonariusz lub inna osoba, która staje na drodze takiego skazanego może stać się dla niego inspiracją do podjęcia wysiłku edukacji, czy pracy. – Nie jestem tu sam – mówi Zbigniew.

– Funkcjonariusze. Bez nich nic się tutaj nie dzieje. Oni nie stoją jak krzesełka. Oni decydują o wszystkim. Ja tutaj nie jestem głównym bohaterem, tylko statystą, więźniem numer tam któryś na ponad tysiąc w sztumskim więzieniu.

Światełko nadziei

Krzysztof z powodu chorej wątroby nie wierzy, że kiedykolwiek wyjdzie na wolność. Nie doczeka jej, w więzieniu umrze. Uważa, że kara dożywocia to męczarnia, wolałby karę śmierci, a byłaby lepsza nawet eutanazja. Po tych słowach płacze. Dał słowo mamie, że nie zrobi sobie nic złego dopóki ona będzie żyła. Boi się jednego najbardziej: że znowu kogoś zabije.

Zwykle rodzina odwraca się od osoby skazanej na dożywocie. – Poumierali – mówi Zbigniew pytany o najbliższych, siedzi od prawie 29 lat w kryminale. – Odwiedzali i przestali. W 2017 roku nabędzie uprawnienie do warunkowego przedterminowego zwolnienia (po 35 latach od wyroku). To już całkiem niedaleka przyszłość. Ale który sędzia zdecyduje się na taki gest udzielenia warunkowego zwolnienia?

Artur: Mam w sobie pragnienie wolności, każdy człowiek, choć z takim wyrokiem jak mój, je ma. Nie wiem czy kiedykolwiek dostanę taką szansę, czy dożyję, albo coś zrobią z moim wyrokiem. Liczę na to, że tak. Chociaż moją nadzieją jest Bóg, gdyby nie on nie rozmawialibyśmy dzisiaj. Byłbym potępiony, czyli, jak mówi Biblia – wiódłbym życie w piekle. Artur całe życie się bał. Bał się bić, zawsze to on był bity, bał się jechać do nieznanego miasta, bo się zgubi. Mówili do niego: jesteś głupi, do niczego się nie nadajesz. A kiedy żalił się, że odbierze sobie życie, odpowiadali: kto cię będzie żałował?

Agata Pilarska-Jakubczak
zdjęcie Piotr Kochański