Wtorek, 19 marca 2024
Dziennik wyroków i ogłoszeń sądowych
Rej Pr. 2512 | Wydanie nr 5867
Wtorek, 19 marca 2024
2013-08-02

Więzienie - w obliczu agresji

Atak jest zwykle błyskawiczny i niespodziewany. Funkcjonariusz SW staje się jego ofiarą, choć przecież dobrze wie, że pracuje w więzieniu, bynajmniej nie z aniołami, więc powinien być czujny. Zwykle jest. Mimo to zdarza się, że obrywa. Bo osadzony miał zły dzień, bo nie chciał przejść do innej celi, bo po prostu nie lubi „klawiszy”. Każdego dnia powodów może być tysiąc. A funkcjonariusz codziennie musi mieć tego świadomość, w dodatku dawkowaną tak, żeby nie zwariować.

Ewa jest psychologiem z trzyletnim stażem w służbie. Tamtego kwietniowego dnia zastępowała kierownik działu penitencjarnego w bielskim areszcie. Po godz. 14 zadzwonił do niej dowódca zmiany i poprosił, żeby zeszła na dół, bo jest problem.

Okazało się, że z celi izolacyjnej, w której czasowo było umieszczonych dwóch osadzonych, nie chce wyjść jeden z nich. Kiedy Ewa zaczęła z nim rozmawiać, usłyszała, że on się nigdzie nie wybiera, bo tu mu dobrze. Chociaż klął, wyzywał oddziałowych i dyrektora, to do psycholog zwracał się per pani: „Po co panią tu przysłali, to nic nie da, pani się nagada, a ja i tak stąd nie wyjdę”. Mimo to starała się mu wytłumaczyć, że ta cela jest w tej chwili potrzebna, i że ma teraz przejść do innej. Nikt mu przecież nie gwarantował, że będzie przebywał tylko w niej, wcześniej był poinformowany, że jest tu tymczasowo. Kiedy Ewa mówiła spokojnym acz stanowczym głosem, osadzony, który siedział na łóżku i nie chciał z niego wstać, nagłym susem doskoczył do niej i otwartą dłonią wymierzył jej policzek.

Natychmiast zareagowali oddziałowi, którzy stali za Ewą i odciągnęli od niej osadzonego. – A ja byłam w szoku. Co to się stało? Atak był tak niespodziewany i błyskawiczny, że naprawdę nie mogłam tego przewidzieć. Później miałam taką rezerwę przed kolejnym spotkaniem z tym osadzonym, ale już jest w porządku. Zresztą teraz zajmuje się nim inny psycholog. A policzek Ewy z początku napuchnięty i czerwony wkrótce się zagoił. Czuła wsparcie załogi, troskę i zainteresowanie. To pomaga wrócić do równowagi.

– Jeszcze przez kilka dni po tym zdarzeniu słyszałam od kolegów: Jak się czujesz? Czy już dobrze? Jeden mnie nawet pogłaskał po głowie.

W zakładzie w Strzelcach Opolskich też się trafił osadzony, który kategorycznie odmówił zmiany celi. Dwóch oddziałowych wspólnie z wychowawcą poszło z nim negocjować. Kiedy tylko otworzyli drzwi celi, więzień znienacka rzucił w nich taboretem. Całej trojce udało się odskoczyć, ale wtedy napastnik zaatakował wcześniej przygotowanym, zaostrzonym 18-centymetrowym ołówkiem. Funkcjonariuszom nic się nie stało. Spacyfikowali agresora. Na szczęście ani taboret, ani ołówek ich nie dosięgły. I chociaż znali osadzonego i wiedzieli, że bywa agresywny – także wobec siebie, bo dokonał jakiś czas temu samookaleczenia – nie spodziewali się, że użyje do ataku przedmiotów, które miały ich zranić.

W lutym taboretami rzucał w funkcjonariuszy także inny osadzony w Areszcie Śledczym w Sanoku. Po północy jeden z mężczyzn przebywających w wieloosobowej celi zaczął zakłócać ciszę nocną. Zapalał światło, głośno mówił. Funkcjonariusze wielokrotnie zwracali mu uwagę, żeby się uspokoił. Niestety, również pod ich adresem zaczął wykrzykiwać przekleństwa i zabarykadował wejście do celi. Wtedy podjęli interwencję. Kiedy otworzyli drzwi, w ich stronę poleciały taborety.

Przebywający w Zakładzie Karnym w Przemyślu, mocno „przypakowany” tymczasowo aresztowany recydywista zdenerwował się decyzją dyrektora jednostki, który ukarał go dyscyplinarnie, pozbawiając wcześniej przyznanej ulgi. Po powrocie z rozmowy do celi błyskawicznie podniósł telewizor i niespodziewanie rzucił nim w kierunku doprowadzającego funkcjonariusza. Trafił oddziałowego w klatkę piersiową. Na szczęście nie powodując u niego złamań czy poważniejszych obrażeń.

Krzysztof, w służbie od dziewięciu lat. Do stycznia był łaziennym w oddziale terapeutycznym w Zakładzie Karnym w Rawiczu i właśnie „do łaźni” doprowadzał codziennie jednego z osadzonych. Więzień ten miał zdiagnozowaną celiakię, dlatego wymagał częstszych kąpieli i zmian bielizny. Krzysztof „pobrał” rano osadzonego, razem z innym oddziałowym skontrolowali go i zaprowadził do łaźni. Potem zgodnie z regulaminem sprawdzał, patrząc przez wizjery w ścianie i w drzwiach, czy wszystko przebiega sprawnie. Przed otwarciem drzwi łaźni ponownie spojrzał przez wizjery. Sytuacja wyglądała prawidłowo, więc otworzył drzwi i zaprowadził mężczyznę na oddział. Trzy godziny później Krzysztof dostał od oddziałowego informację, że tego więźnia trzeba jeszcze raz doprowadzić do łaźni, bo się zabrudził. Więc znowu cała procedura od nowa: kontrola przed kąpielą, doprowadzenie, wpuszczenie, spoglądanie przez wizjery.

– Przed otworzeniem drzwi wydawało się, że wszystko jest OK. Otwarłem więc furtę, a wtedy osadzony z całej siły uderzył mnie mydelniczką w ucho. Rozciął je, poleciała krew. W tym czasie już razem z kolegą zastosowaliśmy środki przymusu bezpośredniego wobec więźnia. Był agresywny, choć chwilę wcześniej patrząc przez wizjer nie dało się zauważyć tej jego wściekłości.

W obezwładnianiu go pomagało nam jeszcze dwóch funkcjonariuszy. Jeden z nich został dotkliwie ugryziony przez napastnika w łydkę. Zastanawiałem się dlaczego ja dostałem mydelniczką. Myślę, że pewnie dlatego, że otworzyłem drzwi jako pierwszy. Wcześniej ten osadzony nie robił problemów, nie był nawet agresywny. Akurat po nim nie można się było spodziewać takiego zachowania.

Tego gorącego majowego dnia Witold, oddziałowy z Zakładu Karnego w Malborku nadzorował spacery. Ten, o którym opowiada, był popołudniowy, z grupą 15 więźniów i przebiegał całkiem zwyczajnie. Do momentu, kiedy trzeba był wracać do cel. Osadzeni zaczęli się ubierać, bo wyszli w cieplejszej odzieży, którą zdjęli w upale. Tylko jeden z nich nie wykonał polecenia. Witold powtórzył, że ma się ubrać i zapiąć bluzę, a wtedy usłyszał wiązankę inwektyw pod swoim adresem.

– Potem mnie odepchnął i pobiegł w stronę kraty (wyjścia), gdzie już skupili się pozostali więźniowie udając, że niczego nie widzą i nie słyszą. Gdy osadzony przebiegł na prawą stronę spacerniaka, mężczyźni natychmiast przeszli na lewą. Byli przerażeni zachowaniem współosadzonego. Kiedy Witold zakomunikował mu po raz kolejny, że ma zapiąć bluzę, ten uderzył go „z główki” w twarz. Krew z rozciętej wargi i ból były prawie nieodczuwalne wobec wydzielającej się adrenaliny.

– Obezwładniłem go, zaraz na pomoc przybiegli inni oddziałowi. Jestem w służbie od prawie 20 lat i po raz pierwszy przydarzyło mi się coś takiego. Znałem tego osadzonego, był zaburzony, ale wcześniej nie przejawiał takich agresywnych reakcji. Są sytuacje nie do przewidzenia. Myślę, że doświadczenie w pracy pozwala mi sprawnie funkcjonować mimo świadomości, że tutaj każdego dnia wszystko się może zdarzyć. Ale trzeba też mieć świadomość tego, że każdy funkcjonariusz nie mundurem tylko swoją postawą buduje własny wizerunek w oczach więźnia. I dopiero na tej bazie możemy cokolwiek z tym więźniem wypracować.

Tej kwietniowej soboty Ryszard jak zwykle nadzorował wydawanie posiłków w oddziale szkolnym włocławskiego zakładu. 23 lata w służbie, 14 na stanowisku oddziałowego. Duże doświadczenie. Przy tej celi było jak przy każdej innej. Podjechał wózek z termosami, osadzeni po kolei podchodzili do drzwi, gdzie na wystawiane przez nich zielone talerze nakładano jedzenie. Jeden z osadzonych po obiad podszedł jako ostatni. Kiedy tylko nalano mu zupę, chlusnął nią w twarz oddziałowemu. W ułamku sekundy przeskoczył przez wózek i uderzył jeszcze funkcjonariusza pięścią w usta. Mimo zalanych gorącą zupą oczu, Ryszard przystąpił do obezwładnienia więźnia. Sytuację ułatwiło to, że kiedy napastnik przeskoczył przez wózek, tuż po zadaniu ciosu oddziałowemu poślizgnął się na rozlanej zupie. Dla funkcjonariuszy znających tego osadzonego zawsze było jasne, że nie lubi „klawiszy”. Tak w ogóle, dla zasady. Jednak nigdy wcześniej nie posunął się do czynnej napaści. Do ataku, którego nikt się nie spodziewał. Od tamtej pory minęły już ponad dwa miesiące. Twarz Ryszarda się zagoiła, ale funkcjonariusz nie wróci na służbę. Postanowił przejść na emeryturę.

Elżbieta Szlęzak-Kawa