Wtorek, 19 marca 2024
Dziennik wyroków i ogłoszeń sądowych
Rej Pr. 2512 | Wydanie nr 5867
Wtorek, 19 marca 2024
2016-02-03

Najgorsze, że im takie życie pasuje.

Recydywiści. Im to życie po prostu pasuje. I to właśnie jest najgorsze. Dlaczego? Gdyż w ich mniemaniu nie muszą ponosić odpowiedzialności za siebie, a wszystko jest tu rozpisane według grafiku: rano apel, potem śniadanie, spacery lub inne zajęcia, spotkanie z wychowawcą, posługi religijne, czasem czynności procesowe, w naszym przypadku mnóstwo zabiegów medycznych, później obiad, telefony czy skype i kolacja. I oni nie muszą decydować, co zrobią następnego dnia, bo niejako więzienie pewne czynności wymusza. To jest też dla nich pewnego rodzaju ucieczka od samych siebie, a największy problem, to żeby tych ludzi zaktywizować do przejęcia odpowiedzialności, wzięcia swojego życia we własne ręce.

W polskich więzieniach przebywa niemal 37 tysięcy recydywistów penitencjarnych (R), czyli osadzonych, którzy już co najmniej raz byli w zakładzie karnym i trafili do niego ponownie. Odbywają karę w systemie zwykłym, programowanego oddziaływania albo terapeutycznym. Jak żadna inna kategoria osadzonych znają więzienne zasady, swoje obowiązki i prawa. O pracy z recydywistami w pięciu oddziałach szpitala Zakładu Karnego nr 2 w Łodzi, opowiada st. wychowawca działu penitencjarnego kpt. Paweł Kocemba.

Ilu recydywistów przebywa w tej jednostce?

Aktualnie blisko połowa wszystkich osadzonych to recydywiści. W oddziałach szpitalnych przebywa 2/3 z nich. Przy czym pojemność zakładu i szpitala to łącznie 334 miejsca. W więziennym szpitalu mamy recydywistów penitencjarnych z wszystkimi grupami R1, R2, R3 i w zależności od zdiagnozowanej u nich choroby dobieramy specyfikę oddziaływań.

Jak to wygląda w poszczególnych oddziałach szpitalnych?

W tej chwili dysponujemy pięcioma oddziałami, tj. internistycznym i chorób wewnętrznych, rehabilitacji narządu ruchu, chirurgicznym, psychiatrii sądowej oraz leczenia gruźlicy. Są wypełnione w 90 proc., mamy tu więźniów z każdego rejonu Polski. Do oddziału internistycznego i chorób wewnętrznych trafiają skazani, którzy wymagają detoksykacji w związku z długotrwałym spożywaniem alkoholu, a ponieważ rozmowy wstępne lub informacyjne w jednostkach, do których trafili, nie były możliwe ze względu na stan upojenia alkoholowego, więc przewieziono ich do nas. Regulaminowo taka rozmowa wstępna powinna mieć miejsce do dwóch dni od przybycia więźnia do jednostki, ale nam się udaje zwykle porozmawiać dopiero w szóstej dobie, choć i tak niektórzy osadzeni nawet wtedy nie zawsze są w stanie logicznie mówić. Pamiętam, że kiedyś jeden z więźniów wszedł do mnie na chwilę, od razu przeprosił i powiedział, że nie może teraz rozmawiać, bo musi nakarmić kury i je dopilnować, bo na oddziale jest taki ruch, że mogą mu zginąć. Trzeba było odłożyć to spotkanie ze względu na brak kontaktu logicznego z osadzonym, aż do uzyskania przez niego pełni sił. Zwykle następuje to po 2-3 tygodniach. I wtedy ich stan się poprawia. Tak też było z więźniem „od kur”, w ogóle nie wierzył, że o nich opowiadał wychowawcy.

To był recydywista?

Tak, skazany za jazdę rowerem po pijanemu. W oddziale detoksykacji rozmowy są bardzo podobne, bo recydywiści powtarzają te same schematy. Brak im pomysłu na siebie, na życie i po wyjściu wracają do tego samego środowiska. Tylko nielicznym udaje się coś zmienić. I co mamy z tym człowiekiem zrobić dalej? Najpierw jest kierowany na właściwy oddział, zwykle to detoksykacja lub chirurgia bądź psychiatria, bo się np. pociął. Dziś system Noe. Net pomaga nam właściwie natychmiast przejrzeć dane tego człowieka. To tam jest większość informacji, których od razu potrzebujemy, zanim dotrą jego akta.

Co jest dla tych osób charakterystyczne?

Na pewno to, że trudno ich odwieść od nałogu, bo mają już bardzo silne, mocno zakorzenione nawyki. Osadzonych przyjmuje także psycholog, który musi określić warunki odbywania przez nich kary i zwykle po rozmowie z więźniem, aż w ok. 80 proc. decyduje, że lepiej będzie, jeśli dany osadzony rozpocznie od zakładu karnego typu zamkniętego. Można zauważyć, że recydywiści najczęściej trafiają tu od września do grudnia. Wielu chce przeżyć zimę, w lepszych warunkach, niż te, które mają na wolności. Kiedy do naszego oddziału detoksykacji jest przywożony osadzony, bywa, że się broni, krzyczy, szarpie, nie wie gdzie jest, widzi pająki, smoki, nieraz swoim zachowaniem zagraża pielęgniarkom, które się nim zajmują. Wówczas musi być przez pewien czas przytwierdzony do łóżka, zakłada mu się też pampersa, w co potem zwłaszcza recydywiści nie chcą uwierzyć. Dla nich to niewyobrażalne, że leżeli na detoksie z pieluchą. Z początku nie przyjmują tego do wiadomości, ale kiedy idąc korytarzem przechodzą obok celi, gdzie przywieziono kolejnego więźnia, który zachowaniem przypomina ich samych sprzed kilku dni, wtedy wierzą.

Głupio, może wstyd, ale potem i tak zwykle robią to samo.

Bywają takie przypadki. Na przykład pan Staś, który był tu na detoksie w 2014 r. i mimo naszych oddziaływań, rozmów, programów, w ub. roku znów do nas trafił. I nie wynika to z tego, że nasze wysiłki są nietrafione, po prostu na wolności pan Staś nie ma żadnej kontynuacji tych oddziaływań. Kiedy więzień do nas trafia, bardzo często wnioskujemy o wyznaczenie terminu terapii alkoholowej. W większości przypadków wyroki osadzonych są jednak na tyle krótkie, że nie zdążą się doczekać na wyjazd na terapię do jednej z naszych jednostek i wtedy pozostają nam oddziaływania w klubach AA albo Krótka Interwencja. To niewiele, ale zmiana czy sama jej chęć może przyjść z innej strony. Mam w pamięci recydywistę, który kiedyś przyszedł i powiedział, że patrzył długo na papierosa i nie wie jak to możliwe, żeby kilkucentymetrowy papieros rządził całym jego życiem. Mówił, że musiał przesiedzieć 25 lat, w ogóle to zauważyć i dojść do wniosku, że na to już więcej nie pozwoli. I nie pali aż osiem lat. Nastąpił u niego taki moment oczyszczenia i chęci zmiany.

Jaka jest różnica pomiędzy recydywistami a np. skazanymi odbywającymi karę po raz pierwszy?

Recydywiści to jakby uczniowie, którzy muszą repetować po raz kolejny. Drugi, trzeci, czwarty. Doskonale potrafią się poruszać po życiu więziennym, znają regulaminy, zasady, wiedzą jak wygląda struktura więzienia, kto to jest dyrektor, kierownik, wychowawca, jak powinien wyglądać apel, spacery. Im to życie po prostu pasuje. I to właśnie jest najgorsze.

Dlaczego?

Gdyż w ich mniemaniu nie muszą ponosić odpowiedzialności za siebie, a wszystko jest tu rozpisane według grafiku: rano apel, potem śniadanie, spacery lub inne zajęcia, spotkanie z wychowawcą, posługi religijne, czasem czynności procesowe, w naszym przypadku mnóstwo zabiegów medycznych, później obiad, telefony czy skype i kolacja. I oni nie muszą decydować, co zrobią następnego dnia, bo niejako więzienie pewne czynności wymusza. To jest też dla nich pewnego rodzaju ucieczka od samych siebie, a największy problem, to żeby tych ludzi zaktywizować do przejęcia odpowiedzialności, wzięcia swojego życia we własne ręce.

Tutaj czują się jak u siebie, bo więzienie im wszystko zapewnia? Nie muszą się o nic starać?

Tu muszą się jedynie starać, żeby nie zabrakło pieniędzy na wypisce, żeby wystarczyło na święta. To taka akomodacja do warunków więziennych. W celach często wymieniają doświadczenia: złapano mnie na tym i na tym. Z góry zakładają, kalkulują, że tu wrócą. Młodociani albo pierwszy raz karani dopiero po przekroczeniu więziennego muru uczą się panujących tu reguł, to jest dla nich zwykle obcy świat. W przypadku recydywistów jest inaczej, oni tu wracają jak do siebie, nawet oddychają z ulgą: „złapali mnie, cóż, wydarzyło się, zobaczymy jak będzie, jakie tu są warunki”. Podzieliłbym recydywę na taką prawdziwą, która pamięta lata 80. 90., i tą współczesną. Ci pierwsi mówią, że dawniej mimo wszystko
„siedziało się” lepiej.

Dlaczego lepiej?

Według nich wtedy panowały zasady, które były respektowane i przestrzegane. Zarówno przez funkcjonariuszy, jak i przez więźniów. Recydywiści wskazują przede wszystkim na to, że dzisiaj więzień umawia się z innym więźniem, że tamten pożyczy mu pieniądze, a ten mu je w określonym czasie odda. Po czym się dogadują, ale ten, który zaciągnął pożyczkę nagle ucieka.

Jak uciec z więzienia?

Odpowiem tak. Swego czasu z pewnej jednostki penitencjarnej notorycznie przyjeżdżali do nas na chirurgię recydywiści po samouszkodzeniach. Po bliższym przyjrzeniu się sprawie wyszło na jaw, że w tej jednostce więźniowie narobili sobie takich długów, że jedynym sposobem, żeby się dostać do innego zakładu było coś połknąć i dostać się na chirurgię. Kiedyś wśród „starej” recydywy, jeśli więzień miał wobec drugiego dług, to go zwykle
spłacał, a teraz kombinuje, jak tego nie zrobić. I to są nagminne historie. Ponadto znaczna część recydywistów woli odbywanie kary w zakładzie karnym typu zamkniętego i nawet sami proszą o takie warunki, bo są wtedy zamknięci w celach, jest spokój, nikt im się w pobliżu nie kręci, nie ma bałaganu.

Jak długo osadzeni przebywają na detoksie?

Detoksykacja trwa różnie w zależności od organizmu pacjenta. Poza alkoholem pojawiają się w oddziale odurzeni dopalaczami lub lekami. Jeden z więźniów był nieprzytomny aż dwa tygodnie. Obudził się i nic nie pamiętał. Przeżył, ale w pracy z tymi młodymi, nawet już mimo młodego wieku recydywistami jest ten kłopot, że są dość chwiejni emocjonalnie i bardzo szybko się poddają. Trudno z nich wykrzesać jakiś zapał czy motywację.

A jak jest z recydywistami w oddziale rehabilitacyjnym?

Tu także większość stanowią recydywiści. W swoich jednostkach domagają się swoich praw. Znają przepisy i potrafią niejako wymóc na lekarzach skierowanie na taką rehabilitację. Często przebywają tu osoby mocno zdemoralizowane.

Jak się z nimi pracuje?

Przyznam, że właśnie od recydywistów zaczęło się moje spojrzenie na pracę z więźniami. Jedno jest pewne, nie jest dobrze jeżeli wychowawca nie ma autorytetu u więźniów. Istotę stanowi dotrzymywanie słowa. Nie okłamuje się drugiej osoby. Jeśli wychowawca – zwykle początkujący, jeszcze niedoświadczony – mówi więźniowi, że ten będzie miał załatwione, to o co wnioskował czy prosił, nie powinien bez dotrzymania słowa pójść po służbie do domu. Wtedy bowiem zostawia kłopot oddziałowemu, bo poniekąd „sprowokowany” takim zachowaniem wychowawcy recydywista będzie szukał okazji, żeby próbować wytknąć jakichkolwiek mankament, niedociągnięcie choćby tylko jako pretekst do pisania skarg. I to robi. A można było tego w prosty sposób uniknąć. Jeśli więc jest rozmowa, to trzeba powiedzieć więźniowi, że można, że jest szansa uzyskać zgodę na jego prośbę lub nie. Tak potraktowany osadzony wie na czym stoi i zupełnie inaczej przyjmuje nawet odmowę. Ta grupa skazanych ma też tendencje, żeby „testować” młodego stażem wychowawcę i wyczuć na ile można sobie przy nim pozwolić.

Kogo macie na chirurgii?

Osadzonych, w tym wielu recydywistów ze zdiagnozowanymi chorobami wymagającymi operacji, planowych zabiegów i nieprzewidywalnych z samouszkodzeniami. Skuteczną strategią stosowaną od lat przez Służbę Więzienną jest to, że kosztami zabiegów medycznych w przypadku samouszkodzeń obciążani są więźniowie, którzy ich dokonują. W związku z czym jest ich dziś mniej niż kiedyś, bo osadzeni kalkulują, czy im się to na pewno opłaca.

Samookaleczeń instrumentalnych dokonywanych w celu wymuszenia jakichś zachowań, np. przetransportowania do innej jednostki, żeby uciec przed długami albo dla wymuszenia zmiany celi dokonują najczęściej właśnie recydywiści. Oni przywykli do załatwiania swoich spraw w taki sposób. To często jest u nich nawykowe. Gorsze są jednak samouszkodzenia dokonane na tle emocjonalnym, gdy więzień ma poczucie, że nie ma wyjścia z sytuacji w jakiej się znalazł i chce się pozbawić życia. Kiedy przychodzi taki moment,
w trakcie rozmowy pytam: „który z pana problemów został rozwiązany po tym, co pan zrobił?” Często po ta kim pytaniu płaczą, ale ponieważ mają dużo czasu w celach zaczynają się nad tym zastanawiać, coś w nich kiełkuje, inaczej próbują spojrzeć na swoją sytuację. W przypadku recydywistów zachęcamy ich do spojrzenia na swoją przyszłość z szerszej perspektywy. Bywa, że próbują.