Piątek, 19 kwietnia 2024
Dziennik wyroków i ogłoszeń sądowych
Rej Pr. 2512 | Wydanie nr 5898
Piątek, 19 kwietnia 2024
2017-07-27

Sądy Polesia sowieckiego

We wszystkich lokalach sądu jest brudno; niechlujstwo na każdym kroku. Remontu nigdzie nie doprowadzono do końca. Okna, drzwi, sufit, ściany są brudne, nietynkowane. Na sali — długie, zwyczajne ławki, niektóre bez oparcia. Jest dzban z wodą, lecz też niezbyt czysty. Na sali brak miejsc dla oskarżonego, stron, prokuratora, obrońcy i świadków. Każdy siedzi, gdzie się da. W czasie rozpoznawania spraw panuje „domowa” atmosfera: skład sądu pali, sędziowie i prokurator korespondują za pomocą karteczek.

Głos Sądownictwa,1938, R.10, nr.1

Temida sowiecka, pomalowana na kolor krwawo - czerwony, wybitnie się różni od swych europejskich sąsiadek; wobec znanego sowieckiego „kompleksu wyższości” nie ukrywa ona swej pogardy dla przedstawicieli sprawiedliwości innych państw i nawet klasyczny kraj magnae chartae libertatis niedawno został przez „Sowiecką Justycję” zgromiony w felietonie pt.: „Średniowiecze w sądach angielskich”. W stosunku do Polski prawnicza prasa sowiecka zachowuje się analogicznie, przy czym autorzy wzmianek, krytykujących nasze ustawy, uważają za właściwe rozpoczynać swe elaboraty od stwierdzenia biedy, mającej panować w Polsce. Należałoby przypuszczać, że w tym „bogatym” sowieckim kraju, po uroczyście obchodzonym w tym roku dwudziestoleciu istnienia Związku, po tych wszystkich „udanych pięciolatkach”, można by było się spodziewać chociażby przeciętnych osiągnięć w wymiarze sprawiedliwości sowieckiej; tymczasem jest to dalekie od urzeczywistnienia a świadczy o tym każdy numer „Sowieckiej Justycji” lub „Socjalisticzeskiej Zakonności”.

Żeby nie być gołosłownym, przytoczę autentyczną korespondencję, umieszczoną w ostatnim, „jubileuszowym” numerze „Sowieckiej Justycji”, dotyczącą sądów najbliżej naszej granicy położonych, sądów Polesia sowieckiego.

Autor korespondencji, który dobrze zna stosunki, panujące w sądach republiki białoruskiej, opisuje jeden z tych sądów w ten sposób:

We wszystkich lokalach sądu jest brudno; niechlujstwo na każdym kroku. Remontu nigdzie nie doprowadzono do końca. Okna, drzwi, sufit, ściany są brudne, nietynkowane. Na sali — długie, zwyczajne ławki, niektóre bez oparcia. Jest dzban z wodą, lecz też niezbyt czysty. Na sali wiszą portrety w ohydnych ramach, bez szkła. Lokal i umeblowanie sądu przypominają pomieszczenia rad wiejskich na odległej prowincji. Na sali sądowej brakuje niezbędnego „rekwizytu” sądowego, którym jest zwykły dzwonek. Drobiazg — jak by się zdawało, lecz drobiazg ten ma wielkie znaczenie i brak jego daje się dotkliwie odczuwać.

Sąd zazwyczaj wychodzi bez uprzedzenia; przewodniczący otwiera posiedzenie i dopiero wtedy zaczynają schodzić się: sekretarz, biegli, strony, świadkowie. Nikt nie uprzedza przy wejściu sądu, że należy wstać. Sekretarz sądu nie referuje sądowi, kto się stawił z biorących udział w sprawie, nie stwierdza, czy wezwania są doręczone.

Na sali brak miejsc dla oskarżonego, stron, prokuratora, obrońcy i świadków. Każdy siedzi, gdzie się da. Przewodniczący nie żąda, ażeby zwracający się do sądu wstawał, więc nikt, składając wnioski, lub odpowiadając sądowi, nie wstaje. Prokurator — nieobecny, aczkolwiek sprawa jest tego rodzaju, że obecność jego byłaby konieczna. Przewodniczący nie umie zaprowadzić porządku na sali, nie zwraca nawet uwagi, gdy grupa wyrostków wbiega na salę. Jego bezsilne okrzyki nie mają żadnego skutku: „proszę zdjąć czapki”, „proszę się nie kręcić”, czy też żałosne wywoływanie świadków”: „świadek Peretiatko, gdzie jest świadek”, czy też „obywatelu koło drzwi, zawołajcie świadka”.

Stół sędziowski okryty jest obrusem, poplamionym atramentem, podziurawionym; obrus ten, niegdyś koloru czerwonego, obecnie całkowicie wypłowiał.

Ławniczka, zasiadająca w składzie sądu, w ubraniu niezupełnie uporządkowanym, zrzuciła z nogi pantofel. Przewodniczący, niegolony, w bluzie wyświechtanej, wysuwa się na czoło tego beznadziejnego widowiska. Ławniczka, znudzona siedzeniem przy stole, powstała i, stojąc oparta o stół sędziowski, wymachuje nogą; wtrąca się bez zezwolenia przewodniczącego i zakłóca bieg procesu, sprzeczaniem się ze świadkiem oskarżenia, demonstracyjnie dając do zrozumienia oskarżonemu, że ona potrafi go obronić przed sądem. Przewodniczący nie stara się wyjaśnić sprawy, udziału w niej oskarżonego, stosunku jego do świadków, nie ogłasza przerw, ani wznowienia posiedzenia. Sprawa była skomplikowana, lecz przewodniczący, jak widać, wcale się z nią nie zapoznał. Oskarżenie polegało na wzajemnej obmowie oskarżonego, przy czym głównego oskarżonego nie było, więc względem niego sprawa była rozpoznawana zaocznie.

W innej sprawie, o zgwałcenie, gdy przewodniczący wezwał oskarżonego do stołu sędziowskiego w celu ustalenia personalii, oskarżony oświadczył, że prosi o odroczenie sprawy i wezwanie dodatkowych świadków; sąd odmówił wezwania tych świadków, lecz uczynił to w sposób, który wywołał u oskarżonego wybuch oburzenia, i oskarżony demonstracyjnie opuścił salę, gniewnie plując w kierunku stołu sędziowskiego. Przewodniczący nie zareagował na to zachowanie się oskarżonego i przystąpił do rozpoznawania sprawy zaocznie. Po rozpoznaniu sprawy i naradzie sąd wychodzi na salę znów bez uprzedzenia. Powstaje większa, niż zwykle, bieganina. Wielu z publiczności siedzi, odwróciwszy się do sądu plecami; część rozmawia pomiędzy sobą.

Wyrok odczytuje się po cichu, niezrozumiale; aczkolwiek redakcja jego jest niezła, nic z wyroku zrozumieć nie można, oprócz wymiaru kary, wobec czego wyrok nie ma wpływu wychowawczego, jaki winien posiadać. Na zwróconą koleżeńską uwagę na temat wszystkich tych niedociągnięć sędzia życzliwie wyjaśnia, że „nie znosi obumarłych, a obecnie, niestety, wskrzeszonych atrybutów teatralności”.

Na ogół sowieckie sądy poleskie otwierają swe posiedzenia ze znacznym opóźnieniem, sędziowie nietaktownie i niegrzecznie traktują uczestników procesu; wnosi się nieprzemyślane oskarżenia, sprawy się przewlekają, protokóły pisze się na wpół piśmiennie; nie istnieje tajemnica sali narad; w ogóle, w czasie rozpoznawania spraw panuje „domowa” atmosfera: skład sądu pali, sędziowie i prokurator korespondują za pomocą karteczek, prokurator razem z sędziami przebywa w sali narad i razem z nimi wychodzi na ogłoszenie wyroku.

Stosunek sędziów do obrony pozostawia, jak dawniej, dużo do życzenia; autor artykułu przytacza wypadki, kiedy przewodniczący na zapytanie obrońcy, czy może złożyć dodatkowy wniosek, oświadczył: „wszystko jedno, nic rozumnego nie powiecie”, w innym zaś sądzie przewodniczący oznajmił obrońcy, że jego miejsce jest w sanatorium.

Tego rodzaju stosunki istnieją nie tylko na sowieckim Polesiu, lecz nawet w samej czerwonej stolicy: ostatnio w Moskwie odbył się zjazd adwokatów stołecznego okręgu i, pomimo uroczystych zapewnień ze strony władz justycji sowieckiej, że adwokatura sowiecka jest i będzie należycie traktowana, wystarczy przytoczyć ostatnie zarządzenie komisariatu sprawiedliwości o cofnięciu adwokaturze prawa otrzymywania informacyj poza zwykłą kolejnością.

Adwokaci skarżyli się na zjeździe, że po najmniejszą informację muszą stać w ogonku po 4 — 5 godzin, jak zwykli obywatele sowieccy; normalny sposób zapoznawania się adwokata sowieckiego ze sprawą — w korytarzu, stojąco.

Nie lepiej jest na odcinku sądzenia spraw: w tymże numerze „Sowieckiej Justycji” przytoczone jest komiczne postanowienie jednego z sądów sowieckich, który w sprawie o powództwo cywilne przeciwko pewnemu obywatelowi za pożartą przez jego psa szynkę powziął uchwałę zbadania psa przez biegłego w celu ustalenia jego zdolności żarłocznych.

Władze sowieckie w celu zlikwidowania tych bolączek swego sądownictwa, korzystając z ogłoszenia konstytucji i przewidywanych wyborów, chwyciły się nowego sposobu, polegającego na wprowadzeniu kontroli społecznej w postaci składania publicznych sprawozdań z działalności poszczególnych sądów, które poddawane są ogólnej krytyce. Komisariat sprawiedliwości uważa, że opinia tłumów o pracy poszczególnych sądów jest opinią wyborców o kandydaturze sędziego, który ma być wybierany w najbliższym czasie.

W sowieckich warunkach tego rodzaju krytyka często się staje druzgocącym świadectwem nieuctwa sędziów sowieckich: wystarczy przeczytać sprawozdanie z tych tzw. „samokrytyk”, ażeby skonstatować, że w przeciągu dwudziestu lat swego istnienia sądownictwo sowieckie nie wiele się zmieniło; zdarzają się wypadki, że sędziowie, „premiowani” przez komisariat sprawiedliwości, w wyniku tych krytyk zostają uznani za wcale nie nadających się do pełnienia swych obowiązków. „Sowiecka Justycja” użala się, że sporo wykryto pośród magistratury sowieckiej pijaków, zawalidróg („prochodimcow”) i „rozkładających się”, co w terminologii sowieckiej oznacza osobników, stojących na granicy „kontrrewolucji”. Są jednak i ludzie sprytni, którzy potrafili wykorzystać sytuację: jeden z sędziów rejonu moskiewskiego, chcąc pokazać się w najlepszym świetle, doniósł swej władzy, że publiczna krytyka jego sądu przeszła z wynikiem pierwszorzędnym, przy czym podzielił otrzymane przez sąd pochwały na trzy stopnie: dostateczne — w jednym wypadku, dobre w siedmiu i „wspaniałe” w pozostałych.

Słowem, jak na dwudziestoletnie istnienie, horoskopy nie są pocieszające. Coraz więcej jest „wrogów ludu” i „narkomjust” sowiecki nie ukrywa tego, że sądy sowieckie muszą, wzorem lat dawnych, krwawo rozprawiać się z tymi, którzy mają inne pojęcie o prawie i sprawiedliwości. „Wyrokami swymi sąd sowiecki wykonuje wolę ludu, niszczy tych zwyrodnialców, krwawych potworów, których ohydną działalność wykrył sławny komisariat spraw wewnętrznych i naczelny czekista Jeżów, wierny bojownik wielkiego Stalina. Niech oni nam żyją” — kończy w uniesieniu swój artykuł wstępny „Sowieckaja Justycja”.

S. Wołyński

Od Redakcji: pisownia oryginalna