Piątek, 26 kwietnia 2024
Dziennik wyroków i ogłoszeń sądowych
Rej Pr. 2512 | Wydanie nr 5905
Piątek, 26 kwietnia 2024
2019-10-04

Społeczeństwo a wymiar sprawiedliwości

Społeczeństwo posiada względem nas prawo bezwzględnej krytyki i radzibyśmy zawsze usłyszeć szczery, otwarty, nieskrępowany głos opinji publicznej o naszej działalności sądowej. Pragnęlibyśmy, by o sądownictwie, o wymiarze sprawiedliwości, jak najwięcej mówiono, dyskutowano, pisano. Nic straszniejszego bowiem, jak - chłodna obojętność, głuche milczenie. Sami może nie jesteśmy bez winy, a liczne są przecież pozatem braki naszego ustawodawstwa, mnogie wady - wymiaru sprawiedliwości. Sąd i społeczeństwo muszą rozumieć się i przenikać wzajemnie.

Głos Sądownictwa 1936, R 8, Nr 3

Wbrew pewnym silnym prądom politycznym, dążącym do regulowania życia społecznego od góry, w myśl pojęć i zasad totalnego czy półtotalnego państwa, znaczenie i waga opinii publicznej nie może być w żadnem kulturalnem państwie kwestjonowana.

Ważki głos jej pada tak często z trybuny parlamentarnej, z łamów prasy, z kart książki, z mównicy odczytowej, uzewnętrznia się wyraźnie w przemówieniach i uchwałach zgromadzeń obywatelskich. I im wyższa kultura narodu, tem silniejszy staje się wpływ świadomej, zdecydowanej opinji publicznej.

Czynnik ten, zdawałoby się, nieuchwytny, częstokroć może przygodny, na żadnej formalnej, prawnej podstawie nieoparty, pomimo wszystko decydującą nieraz w życiu społecznem odgrywa rolę. Czynnik ten nie może być, bez wątpienia, w żadnym razie obojętny dla dziedziny wymiaru sprawiedliwości i uspołecznionych jego przedstawicieli. Sędzia opierający się w działalności zawodowej przedewszystkiem na ustawie i sumieniu, nie może jednocześnie jako człowiek, jako obywatel kraju, przechodzić do porządku dziennego nad głosem szerokich sfer społecznych dotyczącym sądownictwa.

Niestety, prasa codzienna, ta najpopularniejsza wyrazicielka opilnji publicznej, interesująca się wszelkiemi dziedzinami życia, a poświęcająca tyle miejsca i czasu sprawom finansowym, gospodarczym, oświatowym, tak mało zwraca u nas wagi na wymiar sprawiedliwości. Kwestję tę poruszył niedawno w doskonałym artykule p. t. „Iustitia fundament urn regnorum” sędzia ze Lwowa dr. Alfred Laniewski („Głos Narodu” z dn. 9 lutego 1936 r.), wskazując na niezrozumiałą wprost obcość, istniejącą pomiędzy naszem społeczeństwem a sądownictwem.

Z jednej strony szerokie obywatelskie sfery społeczne, z drugiej – „odgrodzony od nich świat ludzi w togi odzianych, dokonywujących w ukryciu jakichś tajemniczych obrzędów, misterjów, których nie powinno dojrzeć oko profana”.

Wątpliwości nie ulega, że idące z życiem sądownictwo szuka kontaktu ze społeczeństwem, jednocześnie więc musi chyba żądać, by „ze zrozumieniem i wiarą zwracało się do niego społeczeństwo”. W rzeczywistości tak mało zna ono i rozumie dziedzinę wymiaru sprawiedliwości.

Tymczasem, według słusznej konkluzji autora, „zrozumienie ideałów wymiaru sprawiedliwości jest identyczne ze zrozumieniem idei prawa, a gdzie takie zrozumienie jest żywe, tam prawo święci tryumfy, tam coraz mniej miejsca dla bezprawia”.

Jeżeli chodzi o stosunek przeciętnego szarego obywatela do sądownictwa, do wymiaru sprawiedliwości, to zabarwiony on jest w dużym bardzo stopniu momentami natury subiektywnej, uczuciowej. Przy znanej skłonności naszego społeczeństwa do ryzykownych, zbyt pospiesznych może uogólnień, każda osobista wygrana czy przegrana sprawa, takie czy inne wrażenie zetknięcia się z sądem, z sekretariatami sądowemi, wpływa decydująco na odpowiednie ustosunkowanie się do całokształtu wymiaru sprawiedliwości.

Obywatel, znajdujący na drodze sądowej, zadośćuczynienie swych roszczeń uważa to naogół za normalny wynik swej faktycznej i prawnej słuszności, pokonany prawem doszukuje się przeważnie przyczyny niesprawiedliwego, zdaniem jego, orzeczenia sądowego w czynnikach i wpływach postronnych, zewnętrznych.

Nie różniczkując pojęcia wymiaru sprawiedliwości i łącząc w jednolitą całość prawo, ustawę, sąd, jego organa pomocnicze, a nawet instytucje dość luźno z nim związane, wyraża częstokroć obywatel w sposób niezmiennie dosadny swój negatywny stosunek do „sądów”, z któremi konieczne zetknięcie się uważa za swego rodzaju życiowe przekleństwo. Wobec mnogości przepisów prawnych, ich zawiłości, dużej ilości instancyj sądowych i środków prawnych, konieczności (przy małej niezmiernie znajomości prawa) i korzystania w każdym prawie wypadku z nieobowiązującej formalnie pomocy obrończej, dużej odległości siedzib sądów I instancji, specjalnie wreszcie uroczystych form sądzenia, nasz obywatel nie może z natury rzeczy czuć się swojsko na terenie rodzimego wymiaru sprawiedliwości, a tembardziej odczuwać dla niego jakikolwiek sentyment.

My prawnicy, biorący udział bezpośredni w wymiarze sprawiedliwości, znamy doskonale wszystkie jego bolączki, cienie; mówimy o nich, dyskutujemy, dajemy wyraz swym poglądom w tym względzie na łamach pism prawniczych. Zbiegają się one częstokroć z poglądami „laików”, z głosami szerszej opinji publicznej na szpaltach codziennej prasy ogólnej. Aczkolwiek prasa ta porusza sprawy związane z dziedzią wymiaru sprawiedliwości na ogół dość rzadko i fragmentarycznie, a czyni to w artykułach czy notatkach kreślonych pod pierwszem nieraz wrażeniem i posiadających często silne indywidualne zabarwienie, to dla każdego jednak przedstawiciela magistratury sądowej ciekawem będzie, no i pożytecznem, zaznajamianie się stale z odnośnemi materjałami prasowemi.

Krytyczny stosunek społeczeństwa do wymiaru sprawiedliwości, sądząc z głosów prasy ogólnej doby ostatniej, skonkretyzowaćby można w krótkiem lapidarnem określeniu: „sąd - zbyt kosztowny, daleki, powolny, niedostępny, zbyt łagodny i pobłażliwy dla przestępców, rozpuszczający ich ostatecznie w warunkach życia więziennego, o jakich marzy tylko nieposzlakowany ubogi obywatel”.

Prasa ogólna za rok ostatni daje na swych lamach niejednokrotnie poglądom tym barwny a swoisty wyraz.

W "Słowie" wileńskiem (26, 27 i 28 marca 1935 roku) St. Wańkowicz w feljetonach pod wspólnym, charakterystycznym tytułem "Rzeczy przykre, o których jednak mówić trzeba" (Kradzieże, Policja, Sądy), stwierdzając zastraszający wzrost epidemji kradzieży oraz nożownictwa, wskazuje na konieczność racjonalnego postawienia sprawy uprzedzania przestępstw, czemu stoi w dużym bardzo stopniu na przeszkodzie niedostateczna, zdaniem autora, liczebność policji, zajmowanie jej nadmierną pracą biurową („pisaniną”), pozbawienie prawa używania siły i wreszcie brak pomocy sądów, co „osłabia energję policji i zniechęca ją do wysiłków”. Tu powołuje się autor na nadmierne stosowanie zawieszenia wykonania kary, co uważane jest przez złodziei za wygranie przez nich sprawy i służy jako zachęta do uprawiania w dalszym ciągu przestępstwa. „Sądy przeciążone są pracą i komplet sędziów jest niedostateczny. Stąd przeciągłość w wymiarze sprawiedliwości a przez to samo powiększenie ilości spraw i konieczna pobieżność ich załatwiania”.
Ostry atak przypuszcza autor nietylko na sądownictwo, lecz także na bastjony więziennictwa: „oto co mówią włościanie: czemu on niema kraść; raz na dwadzieścia razy złapią i raz na pięć sądów zapakują do więzienia, po roku nie więcej, kiedy osądzą w apelacji. Przez ten czas kradnie dalej, bo wszystko jedno kara, jeżeli się popadnie, będzie ta sama, a kiedy zasądzą na wysiadkę, to dobrze tam je, wesoło czas spędza, wyjdzie tłusty i jeszcze z pieniędzmi, więc co jemu - czemu ma nie kraść?”

Uważając za niedopuszczalne stosunki panujące w więziennictwie, autor zauważa: „przestępcy mają znacznie lepiej, niż ci, co uczciwie na suchy chleb zarabiają. Dla nich są warsztaty i zarobki; dla nich - odczyty, teatry, koncerty, wigilje, święcone, urządzane przez patronaty; ich dziećmi opiekują się organizacje, a prości ludzie nie mogą zrozumieć, dlaczego złodziej czy rozbójnik otoczony jest takim komfortem i opieką, o jakich on - pracujący uczciwie - marzyć nie może”.

Najlepsze remedjum przeciwko wzrostowi specyficznej przestępczości widzi współpracownik „Słowa” w karze cielesnej: „kara cielesna powinna mieć zastosowanie w takich przestępstwach, jak kradzieże, nożownictwo i bandytyzm; skuteczność jej nie ulega wątpliwości, a ludność odetchnie, gdy przestępczość będzie zanikała”. Naturalnie wymiar kar cielesnych należałby do sądów i to w ściśle określonych przestępstwach i wypadkach. „Nie wolno karać cieleśnie - zauważa autor - humanitaryzm na to nie pozwala, a jednak, gdy zbiorowisko ludzki trzeba rozpędzić, wówczas już bez wyroku sądowego policja bije pałkami gumowemi i winnych i niewinnych i to już godności ludzkiej nie ubliża, bo ostatecznie siła stanowi oparcie dla wykonania prawa”.

Sprawa polityki penitencjarnej i stosunków więziennych, ujęta tak obrazowo, bez ogródek, na tle stosunków Kresów Wschodnich przez wileńskie „Słowo”, nabrała specjalnych rumieńców życia w okresie „amnestyjnym” na łamach czasopism Krakowa i Warszawy. „Czas” (z dnia 2 lutego 1936 roku) w artykule „Przykra prawda” poddaje ostrej krytyce pseudohumanitaryzm polski: „ta chorobliwa tkliwość w stosunku do złodziei, zabójców i fałszerzy może mieć jeden tylko skutek dalszy wzrost przestępczości, dalsze przepełnienie więzień, dalszy wzrost niewykonanych wyroków, a więc coraz większą bezkarność. Czas wielki skończyć raz z tą całą humanitarną frazeologją”. „Jeżeliby się okazało, że przestępczość jest tak wielka, że dotychczasowe więzienia na odbycie kary przez wszystkich przestępców nie wystarczają, to będą się musiały znaleźć środki na budowę więzień nowych. By móc w przyszłości więzienia kasować, musimy dziś ich pojemność zwiększyć”.

Podobne zapatrywania w tym samym mniejwięcej okresie czasu wypowiedział w związku z próbą urządzenia głodówki przez więźniów w więzieniu włocławskiem krakowski „Ilustrowany Kurjer Codzienny” w rubryce „Z dnia”: „cały fałszywie pojęty humanitaryzm naszej polityki penitencjarnej wyrządził zbyt wiele szkód, ażeby można go dalej tolerować. Raz nareszcie musi więzienie stać się miejscem kary, a nie miejscem uprzywilejowania niebezpiecznych dla społeczeństwa elementów. Musi zniknąć fałszywy humanitaryzm, który w rezultacie zachęca do przestępstw”.

Nie odbiega od tego zapatrywania pogląd czasopisma „A. B. C.” Nr. 365/35 r. „Na marginesie amnestji”: "Pobyt, w więzieniu, zapewniający dach nad głową, pożywienie i znośny byt materjalny, nie jest dla wielu karą lecz raczej dobrodziejstwem. Pracując w więzieniu, można zarobić pewną sumę pieniężną. Chłopi kresowi, którzy wychodzą z więzienia, posiadają sumę kilkudziesięciu złotych uzbieranej gotówki, uważają się za krezusów. Takiej sumy nie mieli już parę dobrych lat w ręku. W warunkach rozwijającego się bezrobocia, pobyt w więzieniu staje się dla niejednego szansą zdobycia pracy”.

Jeżeli idzie o system i warunki życia więziennego u nas, to całkowicie odmiennie od powyższego, szczególnie zaś od sielankowego obrazka „Słowa” wileńskiego o raju więziennym, patrzy na te rzeczy na tle niesłychanego przeludnienia naszych więzień i dzieli się z nami wrażeniami Wincenty Rzymowski w artykule „Wołajmy o amnestję;. To nie postulat, to konieczność” („Kurjer Poranny” z dnia 8.XI.1935 roku) : „jadowity ciężar gęstego powietrza osiadał na płucach lepkiej zarazy. Stojąc w szeregu, cisnęli się więźniowie do szyby otwartej w oknie, aby, przywarłszy ustami do otworu, nadyszeć się przez chwilę nieco świeższym powietrzem i po krótkiej chwili ustąpić miejsca towarzyszom”. To już nie wykonanie kary, zdaniem autora, lecz swego rodzaju mimowolne może dręczycielstwo.

Analogiczne warunki szkodliwe wysoce nietylko pod względem higienicznym, lecz przedewszystkiem moralnym, w tak licznych aresztach gminnych wsi i miasteczek znajdujemy w barwnym opisie feljetonu sądowego A. Junoszy Gzowskiego „Z przedsionka Temidy” („Prosto z mostu” z dnia 2 lutego 1936 r.) : „W areszcie dwie cele, dwie małe klitki, wszy, gnój, brud, pchły, pluskwy, zimno i ciasno. W przedziale męskim młody chłopak, podejrzany o zabójstwo, drugi młody chłopak, podejrzany o kradzież, jeden stary złodziej włóczęga i trzech gospodarzy, odbywających kary administracyjne za broń i za tytoń. Jeden z nich chory; w szpitalu brak miejsca, na przyjazd lekarza nie ma kredytów”.

Na stosunki, panujące w naszych aresztach gminnych, zwrócono także uwagę w ostatniej debacie sejmowej nad preliminarzem budżetowym Ministerstwa Sprawiedliwości: „W aresztach tych umieszczani są nietylko drobni przestępcy miejscowi, ale i obcy, złodzieje i awanturnicy; ilość uwięzionych dochodzi do kilkudziesięciu a warunki higieniczne z tego powodu pogarszają się fatalnie” (poseł Kroebl).

W górny zasadniczy ton w stosunku do naszego (i nietylko naszego) systemu odbywania kary uderzył Mieczysław Szerer w ciekawej, wymagającej odrębnego omówienia, pracy p. t. „Blaski i nędze wymiaru sprawiedliwości” („Przegląd Współczesny” styczeń - luty 1936 rok), wskazując na zbędne udręki życia więziennego: samotność, nakaz milczenia, obowiązek pokory, przymusowo długi odpoczynek nocny: „u nas wedle regulaminu więziennego więźniowie muszą wstawać w dnie powszednie o 6-tej rano, kłaść się zaś przez sześć letnich miesięcy o 9-ej wieczorem a przez sześć miesięcy zimowych już o 8-ej wieczorem. Niech człowiek zdrowy, pozbawiony ruchu i niewyczerpany ani fizycznie ani umysłowo, spróbuje noc po nocy spoczywać po dziesięć godzin”.
Jest w karze więziennej, zdaniem autora, napozór bardzo humanitarnej, dość jeszcze czynników, działających wysoce dręcząco i tem właśnie mających odstraszać. Wbrew wyżej przytoczonym poglądom St. Wańkowicza, zalecającego wprowadzenie kary cielesnej, Szerer wypowiada się jak najkategoryczniej przeciwko odstraszaniu, jako walce z przestępczością, uważając, że „rozsiewa się w ten sposób miazmaty srogości i chamstwa, które zatruwają atmosferę społeczną i zarażają, coraz to nowe jednostki”.

Na wrogie, okrutne ustosunkowanie się społeczeństwa naszego do ludzi, którzy po odbyciu kary opuścili celę więzienną, odrodzili się duchowo i chcą żyć uczciwie dla rodziny, wskazuje „Kurjer Warszawski” w artykule Jana Cz. p. t. „Czy skazani na zagładę” (19.V.1935 r.): powszechny bojkot, wyeliminowanie całkowite z życia społecznego. „Ludzie, powtarzający od dwóch tysięcy lat w pacierzu: „I odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy” - nie umieją odpuścić”.

Zarówno w dziedzinie karnej, jak i cywilnej, w tej ostatniej może tembardziej, odczuwa ludność miejska, a przedewszystkiem ze względu na specjalne warunki swego bytowania ludność wiejska - konieczność szybkiej i zdecydowanej egzekutywy. Na tle specyficznych tak licznych na wsi, a szczególniej na dalekiej wsi Kresów Wschodnich bezprawi cywilnych i karnych „Kurjer Poranny” (z dnia 5. 8. 1935 r.) w artykule S. Z. Kl. pod charakterystycznym tytułem „Temida na kresach. Nowogródczyzna przez wójtowe okno” obrazowo rysuje nam codzienne niedomagania, a właściwie brak nieraz zupełny normalnego wymiaru sprawiedliwości: „sąsiad zaoruje wdowie pole coraz więcej i więcej, wyrządza szkody w polu. Syn wypędza ojca; starowina skazany jest na śmierć głodową alba żebraninę. Skarżyć do sądu nie może. Musi wpłacić 20 zł. zaliczki, których nie posiada. Świadectwa ubóstwa nie dostanie, bo ma przecież morgi, z których go wypędzono. A zresztą kiedy sprawa będzie! Takich wypadków jest kilkaset w ciągu roku w każdej gminie. Interwencja natychmiastowa - konieczna. Zapobiegałaby ona wielu nieszczęściom na wsi a nawet zbrodniom, coraz częstszym, niestety, na tem tle”.

Sąd - daleko, policja ograniczona co do możności interweniowania. A tu trzeba działać, a nawet karać doraźnie. „Dłużej trwające spory prowadzą nieuchronnie do zwady, do mniej lub więcej ciężkiego pobicia i zabójstwa”. W takich warunkach i na takim terenie powstaje myśl o poddaniu całego szeregu spraw wiejskich, szczególnie zaś spraw najpilniejszych, wymagających najszybszych rozstrzygnięć, jak sprawy o ziemię (rozgraniczenie, przywrócenie zakłóconego posiadania), jurysdykcji swoistego sądu wójtowskiego (wójt, jako arbiter, oraz po jednym lub dwóch poważniejszych gospodarzy z każdej strony, jako najlepiej znających ludzi, przedmiot sporu i wszystkie towarzyszące sporom okoliczności). Od rozstrzygnięcia wójtowskiego niezadowolenia mogliby dopiero odwoływać się do „kosztownego” sądu grodzkiego.

Miasta mają inne bolączki sądowe - w pierwszym rzędzie na tle w dalszym ciągu wysoce aktualnych spraw mieszkaniowych (eksmisyjnych) i o t. zw. wyłączenie. W związku z tern – różnorodne pretensje do sądów i sędziów.
Przykładem służyć może artykuł, zamieszczony w „Kurjerze Porannym” (z dnia 30 marea 1935 r.) p. t. „Zasady i przekonania, które ujemnie wpływają, na wymiar sprawiedliwości”. Oto, okazuje się, że pewien odłam sędziów (Sądu Grodzkiego w stolicy) przenosi swe osobiste poglądy i uprzedzenia na teren działalności sądowej. Chodzi w danym wypadku o sprawy, w których, zdaniem autora (Ł), „stają naprzeciw siebie w tragicznej walce o dach nad głową i prawo, do ostatnich nieraz gratów, dwie zupełnie nierówne strony; jedna ekonomicznie silna, spokojna w poczuciu słuszności swej sprawy, zaopatrzona w jaknajlepszą pomoc prawną - druga nędzna i słaba, nie mogąca zdobyć się na opłacenie należytej obrony prawnej”. „Arbitrem ponad stronami jest młody, niezupełnie jeszcze życiowo doświadczony sędzia grodzki” z nabytem już jednak przekonaniem i uprzedzeniem to do szkodliwości ekonomicznej samej ustawy o ochronie lokatorów i moratorjum dla bezrobotnych oraz o konieczności zwężenia ich zasięgu. W takim nastroju, przy pospiechu i szablonowem traktowaniu tych spraw, wyrok jest zgóry przesądzony - przegrana strony słabej, eksmisja bezrobotnego”.

Do innej kategorji należą sprawy o wstrzymanie kroków egzekucyjnych do czasu merytorycznego załatwienia kwestji wyłączenia zajętych przez komornika przedmiotów. Jest, zdaniem autora, tajemnicą publiczną że są sędziowie grodzcy w Warszawie u których uzyskanie wstrzymania licytacji jest prawie niemożliwe.

Wracając do spraw tzw. eksmisyjnych zauważyć należy, że odmienne od powyższego oświetlenie znaleźćby można w czasopiśmie „Miasto Polskie”, organie Polskiego Związku Zrzeszenia własności nieruchomej miejskiej, gdzie niejednokrotnie rozlegają się narzekania na nasze ustawodawstwo mieszkaniowe, na powolność postępowania i zbytni sentyment ze strony sądów w stosunku do osób, podlegających eksmisji.

Tak sam rozbieżność poglądów pewnych grup społecznych i odzwierciadlających je głosów prasy znajdujemy w aktualnej doniedawna względnie sprawie, t. zw. blokady (okupacji) fabryk, jako demonstracji robotników przeciwko likwidacji zakładów pracy, lub jako środek walki o warunki pracy. Gdy „Przegląd Gospodarczy” (z dnia15.V.1935 r.) wita z zadowoleniem orzeczenie Sądu Apelacyjnego w Warszawie, stwierdzające, że okupacja fabryki przez robotników nie jest strajkiem w znaczeniu ustawowem i konstytucyjnem, lecz środkiem wywierania przymusu, to jednocześnie poszczególne organy zawodowej prasy robotniczej nie przestają patrzeć na blokadę fabryk, jako na dopuszczalny akt obrony praw pracowniczych w dobie kryzysu przez doprowadzonych do nędzy i rozpaczy robotników.

Najbliższy, najwięcej powszechny, codzienny prawie kontakt szerokich sfer społecznych z wymiarem sprawiedliwości odbywa się bez wątpienia za pośrednictwem sprawozdań dziennikarskich, o mniej lub więcej głośnych procesach sądowych. Niestety, kontakt ten jest na ogół czysto powierzchowny, nie wnikający w istotę wymiaru sprawiedliwości, a mający przedewszystkiem na względzie zaspokojenie ciekawości, czy też pobudzenie wyobraźni czytelników za pomocą kolorowych, wyolbrzymionych przeważnie opisów najwięcej sensacyjnych momentów sprawy. Podkreśla się tam przeważnie, ubarwia czyny złe, występne, pomija, pomniejsza - czyny dobre, piękne, których nie brak przecież w szarem życiu ludzkiem, gdzie akty upodlenia człowieczego graniczą tak często z cichemi, wzniosłemi przejawami uczucia miłości i poświęcenia.

Oto chociażby taka sprawa Sabiny Bazyluk, mieszkanki małej wioski pod Białymstokiem, rozpoznawana w roku ub. w jednym z sądów grodzkich stolicy z oskarżenia z art. 200 K. K.

Bazyluk ma chorego synka, a nie ma pieniędzy na przejazd do Warszawy; bierze na ręce dziecko i dąży pieszo, o chlebie i wodzie, w ciągu dni szeregu do dalekiej Warszawy do najlepszych, w jej przekonaniu, a wiec stołecznych lekarzy, do najlepszego szpitala, a gdy lekarz dyżurny po powierzchownem, jak się następnie okazało, zbadaniu, uznaje, że chore dziecko nie potrzebuje szpitala, zostawia chłopca w poczekalni szpitalnej i znika. „Są ludzie, mówi Merkurjusz Polski Ordynaryjny (z dnia 7 maja 1935 r.), którzyby kazali Sabinie Bazyluk iść drugie dwieście kilometrów o kromce chleba, z dzieckiem na ręku z powrotem”. Sędzia rozpoznał sprawę o porzucenie dziecka - i uniewinnili matkę, bo „sędzia jest człowiekiem”.

Chodzi o to, by sąd przestał być dla społeczeństwa teatrem, a rozprawa sądowa mniej lub więcej ciekawem widowiskiem scenicznem.

Podaliśmy wyżej luźne głosy prasy ogólnej, jako wyrazicielki w pewnym stopniu opinii publicznej - o sędziach, sądach, postępowaniu sądowem, wyrokach i wykonaniu kary, o całokształcie poniekąd wymiaru sprawiedliwości. Podaliśmy bez objaśnień, sprostowań i komentarzy.

Społeczeństwo posiada względem nas prawo bezwzględnej krytyki i radzibyśmy zawsze usłyszeć szczery, otwarty, nieskrępowany głos opinji publicznej o naszej działalności sądowej. Pragnęlibyśmy, by o sądownictwie, o wymiarze sprawiedliwości, jak najwięcej mówiono, dyskutowano, pisano. Nic straszniejszego bowiem, jak - chłodna obojętność, głuche milczenie. Sami może nie jesteśmy bez winy, a liczne są przecież pozatem braki naszego ustawodawstwa, mnogie wady - wymiaru sprawiedliwości. Sąd i społeczeństwo muszą rozumieć się i przenikać wzajemnie.

A w naszej pracy codziennej towarzyszyć nam na każdym kroku powinien niesfałszowany głos opinji publicznej, głos żywej wiary społeczeństwa w bezstronność sędziego, w słuszność i sprawiedliwość jego orzeczeń.

Kazimierz Fleszyński

Od Redakcji: pisownia oryginalna